sobota, 28 lipca 2012

20. Epilog.

Największym szczęściem jest dać szczęście drugiej osobie.
(Rozdział pisany z punktu widzenia narratora.)


   Siedemdziesiąte Czwarte, Siedemdziesiąte Piąte Głodowe Igrzyska minęły. Przeprowadzka do Trzynastego Dyskrytu, bunt, rebelia, wojna, powrót do zniszczonego Czwartego Dyskrytu, to wszystko minęło i nastały spokojne czasy bez Igrzysk i bez prezydenta Snowa.
  Od tamtych zdarzeń minęło już pięć lat, a tego dnia dwójka ludzi przeżywała najważniejsze chwile swojego życia.

  Stała przed lustrem i przyglądała się swojemu odbiciu. Wszystko tego dnia musiało być idealne, jeśli gdziekolwiek pojawiłaby się niedoskonałość nastąpiła by katastrofa. Przyglądała się sobie i nie poznała młodej kobiety stojącej przed nią. Pod dużą warstwą makijażu zauważyła znajome rysy twarzy. Zielone oczy były jakby bez wyrazu, jakby ich właścicielka nudziła się tym wszystkim. Jednak po krótkiej chwili zauważyła w nich błysk podekscytowania.
   Pierwszym co rzucało się w oczy była biała sukienka, gorset wysadzany małymi diamencikami, a dół luźno opadający aż do samej ziemi. Po chwili zwróciła uwagę na delikatny,nieco przezroczysty welon opadający jej na plecy. Włosy miała spięte w kok, z którego wystawały pojedyncze kosmyki jasno brązowych włosów delikatnie łaskocząc ją w policzki.
 Drzwi pokoju uchyliły się delikatnie i wkroczyła do niego matka panny młodej, a zaraz za nią osoba odpowiadająca za jej wygląd - Stella.
- Wyglądasz cudownie.- zapiszczała stylistka, a Jenny jej przytaknęła. Clarie pokiwała głową i ostatni raz spojrzała na kobietę w lustrze. Uśmiechnęła się delikatnie i spojrzała na zegar wiszący na ścianie.
- Powinnyśmy już wychodzić.- oznajmiła cicho. Kobiety natychmiast jej przytaknęły i ruszyły do wyjścia.

* * *
- Pospiesz się.- marudziła Mariela pospieszając pana młodego.
- Już wychodzę.- mruknął wychodząc z pokoju, w którym aktualnie się znajdował. Mariela zacmokała i pokręciła głową. Podeszła do Nate'a, poprawiła wystającą spod czarnego garnituru białą koszulę,  a do butonierki włożyła małą, czerwoną różyczkę. Z wdzięcznością wypisaną na twarzy uśmiechnął się do niej i zszedł na dół.

* * *
Ręce jej drżały, serce niebezpiecznie kołatało w piersi, wzrok miała rozbiegany. Zamrugała kilkakrotnie, zacisnęła ręce w pięści i postawiła pierwszy krok na krwisto-czerwony dywanie, na którym gdzieniegdzie znajdowały się pojedyncze płatki białych róż. Wciąż niepewnie stawiała kolejne kroki, kiedy okoły siedemdziesiąt par oczu wlepiło w nią swój wzrok przełknęła głośno ślinę i odetchnęła głęboko. To mój dzień, nie mogę dać plamy, pomyślała.

* * *
Stał nerwowo splatając i rozplatając dłonie.Gdzie ona jest?, przebiegło mu przez myśl. Jak na zawołanie w zasięgu jego wzroku pojawiła się postać w białej sukni sięgającej ziemi. Wyglądała jak anioł, tylko rumieńce na policzkach i drżące wargi zdradzały jej zdenerwowanie. Kiedy ich spojrzenia się spotkały kąciki jej ust powędrowały ku górze. Nie odrywali od siebie wzroku dopóki Clarie nie stanęła obok niego.

* * *
- Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że Cię nie opuszczę ... aż do śmierci. - Nate nie wahał się, wypowiedział słowa przysięgi na jednym wdechu, za to Clarie powtórzyła je wolno, jakby bała się, że coś pomyli.
- Ślubuję ci miłość,wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę, aż do śmierci.
Kapłan uśmiechną się lekko i wypowiedział standardowe słowa kończące ceremonię.
- Oficjalnie jesteście mężem i żoną... możecie się pocałować.
Nate bez wahania pochwycił swoją małżonkę w ramiona i pocałował. Na twarzach ich matek dało się ujrzeć lśniące łzy szczęścia.

* * *
Impreza rozkręciła się na dobre, a największą uwagę zwracali oczywiście nie kto inny jak Haymitch i babcia Finicka, która wciąż uparcie ganiała byłego mentora z Dwunastki bez większego powodu.
Clarie i Nate zmęczeni tańcem usiedli przy stole popijając czerwone wino. Ona z głową na jego ramieniu, on wolną ręką obejmował ją w talii. Byli szczęśliwi jak nigdy, cieszyli się sobą.
- Nadal to do mnie nie za bardzo dociera.- powiedziała cicho szatynka.
-Co? To, że już nie nazywasz się Finnigan, czy to, że nasze matki zakopały topór wojenny?- zaśmiał się Nate.
- I to i to.- odpowiedziała mu z uśmiechem.
Obojgu natychmiast przypomniała się chwila kiedy ich matki zakopały topór wojenny, bo choć wcześniej tego nie okazywały, Jenny i Amy nie bardzo podobał się związek ich dzieci co wiązało się z niechęcią do tej drugiej.
" Nate, Clarie oraz ich rodzice siedzieli w dużym salonie w domu szatynki. W powietrzu dało się wyczuć napięcie, obie matki świdrowały się gniewnym spojrzeniem. Nate westchnął cicho i odchrząknął dość głośno, ta że pięć par oczu skierowało się w jego stronę. Spojrzał na Clarie po czym uklękną przed nią ówcześnie wyciągając z kieszeni spodni małe, okryte czerwonym aksamitem pudełeczko. Uśmiechnął się do swojej dziewczyny i zapytał otwierając pudełeczko.
- Clarie, czy ty ... wyjdziesz za mnie?
W oczach dziewczyny zaszkliły się łzy, przełknęła głośno ślinę i odpowiedziała ciche "tak". Chłopak ponownie się uśmiechnął, nałożył na palec dziewczyny srebrny pierścionek  z małym diamencikiem na środku. Clarie bez chwili wahania przyklęknęła przy swoim narzeczonym i pocałowała go. 
Kiedy się od siebie oderwali ujrzeli ich matki przytulające się, co było dość niecodziennym widokiem.
Clarie i Nate wymienili między sobą zdziwione spojrzenia po czym roześmiali się głośno. Wszyscy patrzyli na nich zdziwieni unosząc brwi, jednak oni tylko pokręcili głowami i śmiali się dalej."


* * *
 Była godzina piąta nad ranem, na plaży prawie nikogo już nie było. Nate i Clarie siedzieli na ciepłym piasku wpatrując się w schodzące gdzieś za horyzontem słońce. Oboje byli zmęczeni wydarzeniami dzisiejszej nocy, ale ten widok sprawiał, że nie mieli zamiaru ruszać się stąd.
- To wszystko wydaje się być zbyt piękne.- mruknął cicho Nate.
- Może i tak, ale czy nie tego chcieliśmy?- spojrzała na niego z zaciekawieniem wypisanym na twarzy. On tylko uśmiechną się szeroko i pocałował ją w czoło. Był szczęśliwy, że mógł ją mieć tylko dla siebie. Już na zawsze...
______________________________________________________________
To koniec ... dziwnie się czuję, pozostawiam kolejnego bloga,ale jestem zadowolona z tego co tutaj pisałam. Owszem były wzloty i upadki, no ale na pewno poprawiłam nieco swój styl pisania itp,itd. Jeejku, czuję się jakbym zostawiła tu część siebie, to dobrze?
 A co najważniejsze chciałabym podziękować wszystkim czytelnikom, za to, że czytali to i komentowali, to dzięki wam nie zostawiłam tego bloga na pastwę losu ... Mam też nadzieję, że jeszcze nie raz będę miała okazję spotkać tylu wspaniałych czytelników, którzy szczerze mówiąc będą mnie motywować do dalszego pisania, bo jak wiadomo bez motywacji nie ma rezultatów. Gdybym tylko miała taka możliwość wyściskałabym was teraz, jeszcze raz dziękuje wam.
 Ci, którzy mnie znają zapewne wiedzą, że kończąc coś mam milion pomysłów na coś zupełnie innego, więc tak też pomału będzie powstawał nowy blog, jak na razie jest tylko założony, ale kiedy będę już miała szablon od raz wezmę się do roboty. : 3 Jeśli ktoś chce być powiadamiany o nowościach na nowym blogu niech zostawi utaj jakiś kontakt lub coś podobnego. ( http://nie-igraj-z-ogniem.blogspot.com/ )
No, to jeszcze raz dziękuję wam za "współpracę" i mam nadzieję, że jeszcze nie raz się spotkamy : D
Pozdrawiam, Naomi : 3

niedziela, 22 lipca 2012

Rozdział 19.

Miłość zaczy­na się wte­dy, kiedy szczęście dru­giej oso­by sta­je się ważniej­sze niż twoje. 

 Nienawidzę tego czasu, kiedy dni mijają tak szybko, a teraz tym bardziej zaczęłam owego czasu nienawidzić, albowiem im szybciej czas leciał tym bliżej dożynek. Odkąd tylko usłyszałam dźwięk fanfar na arenie zaczęłam bać się chwili kiedy będę musiała tam wrócić, jako mentor dwójki niewinnych osób.
 Tamtej nocy za nic nie mogłam zasnąć. Bezcelowo rzucałam się po łóżku, a nie raz zapadałam w nieopisany letarg po prostu wpatrując się w idealnie biały sufit.
 Ten dom był dla mnie zbyt idealny, tęskniłam za starymi, wysłużonymi, nieco skrzypiącymi, drewnianymi schodami, nieco pożółkłymi sufitami, wielkim nieporządkiem panującym w sklepowym magazynie, czy nawet za głośno brzęczącą lodówką.
 Zwlokłam się z łóżka i zeszłam po schodach na dół. Tam skierowałam swoje kroki do kuchni, gdzie nalałam sobie do szklanki do soku i poszłam do salonu. Usiadłam na kanapie podkurczając nogi pod brodę. Przez dłuższy czas beznamiętnie wpatrywałam się w szklankę z sokiem próbując poukładać huczące w głowie myśli. Jedyna pocieszającą myślą było to, że Nate został uznany za zwycięzcę przez co mógł towarzyszyć mi w Kapitolu. Jednak wciąż obawiałam się reakcji prezydenta Snowa, na to, że Nate będzie tam ze mną, a co jeśli będzie chciał się go pozbyć, albo nas oboje, w końcu ja też uczestniczyłam w akcji ratowania mojego ukochanego. Upiłam spory łyk soku i podeszłam do szklanych drzwi. Otworzyłam je, a w twarz uderzył mnie zimny podmuch powietrza.Wzdrygnęłam się lekko, ale mimo to hardo ruszyłam przed siebie stanowczo stawiając bose stopy na zimnej trawie. Po upływie kilku sekund na mojej skórze pojawiła się gęsia skóra, i powodem jej pojawienia się wcale nie było zimno, ale strach przed tym co mnie czeka następnego dnia, chociaż nie, ten dzień już nadszedł bo było dobre dwie godziny po północy.  Przejechałam ręką po zielonym żywopłocie odgradzającym moja posiadłość od innych domków. Wzięłam głęboki wdech, a moje nozdrza wypełniło chłodne powietrze. Mimo wszystko poczułam morzącą senność, więc szybkim krokiem udałam się z powrotem do domu.
 Kiedy zalazłam się w swoim łóżku momentalnie zasnęłam, czyli świeże powietrze było tym czego potrzebowałam, przebiegło mi przez myśl, a potem oddałam się w objęcia Morfeusza
Budzik dzwonił i raczej nie miał zamiaru przestać. Jęknęłam i zwlokłam się z łóżka przy okazji wyłączając ten przeklęty budzik. Podeszłam do toaletki by przejrzeć się w lustrze. Byłam blada, a pod oczami miałam sińce. Ponownie jęknęłam i podeszłam do szafy po czym wyciągnęłam z niej czerwoną sukienkę na ramiączka. Powolnym krokiem udałam się do łazienki, gdzie odświeżyłam się i przebrałam. Po wykonaniu tych czynności zeszłam do kuchni, gdzie zjadłam śniadanie.
Kiedy byłam już w pełni gotowa do rozpoczęcia dożynek pozostała mi jeszcze godzina. Snułam się po domu w te i z powrotem. Nigdzie nie mogłam znaleźć sobie miejsca, byłam zestresowana. Jeśli Finnick czuł się tak przed każdymi dożynkami to mu szczerze współczułam. Minuty dłużyły się niemiłosiernie, nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić, miliony myśli zaprzątało moją głowę.
  Minęła godzina. Spokojnym krokiem przemierzałam uliczki Czwartego Dyskrytu, mimo spokojnego chodu była kłębkiem nerwów. Bałam się kto tym razem zginie na arenie, ale jeszcze bardziej bałam się prezydenta Snowa, jak zareaguje, co zrobi widząc Nate'a razem ze mną. Nie powinnam go tak narażać, głupia ja! Nim się obejrzałam byłam już na placu przed Pałacem Sprawiedliwości. Wszystko było już gotowe. Scena, wielkie ekrany, mównica na scenie i siedem beżowych foteli usawionych obok siebie, jeden dla burmistrza Andrvseego, drugi dla Jacksona Steva, trzeci dla Mags, czwarty dla Finnicka, piąty dla Annie, szósty i siódmy dla mnie i Nate'a. Nagle poczułam, że ktoś złapał mnie za rękę. Natychmiast się odwróciłam i ujrzałam przed sobą Nate'a.. Uśmiechał się lekko, ale w jego oczach ujrzałam iskierkę niepewności. Po chwili niepewności podszedł do nas Finnick. Widziałam, że w kącikach jego ust czaił się uśmiech, no tak, mentorowanie ma już za sobą, pomyślałam.
- Za chwilę zaczynamy.- powiedział niby obojętnym tonem.
Weszliśmy na scenę i zasiedliśmy w fotelach, wszyscy już siedzieli na swoich miejscach. Jackson powitał nas kiwnięciem głowy, a burmistrz posłał mi serdeczny uśmiech. Starałam się ukryć targające mną emocje pod maską obojętności. Zacisnęłam palce na oparciu fotela i starałam się nie myśleć o tym wszystkim.
Burmistrz zaczął swoja przemowę, później został pokazany film ukazujący rebelię i bunt sprzed siedemdziesięciu trzech lat. Następnie do mównicy podszedł Jackson w swoim turkusowym garniturze.
- Witam, witam, witam.Mam nadzieję, że jesteście równie podekscytowani co ja.- odchrząknął i kontynuował.- Czas na wybór trybutów.
Podszedł do szklanych kul i wyjął po jednej karteczce z każdej z nich. Ponownie podszedł do mównicy i z szerokim uśmiechem oznajmił:
- Tegoroczną tybutką zostanie ... Kimberly Dobrev.
Kim zrobiła się blada, czułam, że i mi krew odpływa z twarzy, to że się już nie przyjaźniłyśmy nie oznaczało tego, że chciałam by trafiła na arenę.
 Mimo wszystko Kim dumnym krokiem ruszyła przed siebie patrząc na wszystkich z wyższością.Niestety jej dobry występ popsuły schodki prowadzące na scenę, o które się potknęła. Kilka osób zachichotało, a Kim posłała im groźne spojrzenie. Przez chwilę jej wzrok zatrzymał się na mnie, jednak po chwili odwróciła się i stanęła twarzą do "publiczności".
 Wzrokiem odszukałam Ethana. Kiedy go znalazłam zobaczyłam, że był blady jak ściana. No tak, Kim.
Kiedy tłum w miarę się uspokoił Jackson rozwinął drugą karteczkę i przeczytał:
- Trybutem reprezentującym Czwarty Dyskryt będzie ... Ethan Mayer!
Ethan zbladł jeszcze bardziej, ale powolnym krokiem ruszył w  stronę sceny. Kiedy już się tam znalazł spojrzał znacząco na Kim, później na mnie i złapał swoją dziewczynę za rękę. Przełknęłam głośno ślinę, nie dość że miałam mentorować, to jeszcze oni. To Snow, pomyślałam, więc tak chciał mnie złamać.
Jackson zajął swoje miejsce, a do mównicy podszedł burmistrz Andervsee, odczytał ten cały Traktat o Zdradzie, później trybuci uścisnęli sobie dłonie i zostali zaprowadzeni przed Strażników Pokoju do Pałacu Sprawiedliwości.
Po chwili podbiegła do mnie mała Lily- siostra Ethana. Widziałam jej drobną twarzyczkę całą we łzach.
- Clarie!- zawołała i znalazła się obok mnie. Ponownie usiadłam w bezowym fotelu sadzając ją na kolanach.
- Clarie, nie pozwól Ethanowi zginąć, dobrze?- popatrzyła na mnie swoimi dużymi, brązowymi oczami, w których szkliły się łzy i czaiła się tam iskierka nadziei.
- Zrobię wszystko co w mojej mocy.- powiedziałam siląc się na pocieszający ton. - A teraz, gdzie jest twoja mama?
- Z Ethanem.- odpowiedziała natychmiast dziewczynka. Pokiwałam głową ze zrozumieniem i postawiłam Lily na ziemi po czym wstałam.
- Zaprowadzę cię do niej.
Lily złapała mnie za rękę i razem udałyśmy się do Pałacu Sprawiedliwości. Przeszłyśmy przez długi korytarz i zalazłyśmy się przed drzwiami pilnowanymi przez Strażników.Wytłumaczyłam im szybko co chodzi po czym oni pokiwali głowami i pozwolili mi zaprowadzić Lily do pokoju, w którym znajdował się Ethan. Natalie podziękowała, a drzwi ponownie się zamknęły.
* * *
 Siedzieliśmy w wagonie z jadalnią, jedząc najróżniejsze przysmaki prosto z Kapitolu. W powietrzu dało się wyczuć napięcie, które próbował złagodzić Jackson.
- To jak samopoczucie?
- Kiepsko.- mruknął Ethan.
- Jak mamy się czuć skoro wiemy, że za kilka dni wylądujemy na arenie?!- warknęła Kim.
- Spokojnie.- próbował ją uspokoić Nate. Kim mruknęła coś pod nosem i wstała z miejsca. Ethan złapał ją za rękę.
- Kim, poczekaj, prawie nic nie zjadłaś.
- Nie jestem głodna.
Wyszła trzaskając głośno drzwiami. Ethan westchnął głośno i potarł ręką czoło. To były jego ostatnie dożynki i akurat teraz musiał zostać wybrany, ironia losu. Po chwili i on wyszedł zostawiając prawie pełen talerz z jedzeniem.
Razem z Nate'm wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia i wstaliśmy od stołu. Przez to wszystko straciłam apetyt.
Przeszłam przez korytarz do swojego pokoju. Nic tu się nie zmieniło, pomyślałam i weszłam do pokoju.
* * *
  Czekaliśmy w białym korytarzu aż Chris i Mariela przygotują Kim i Etahna na paradę trybutów. Chodziłam w tą i z powrotem.
- To zawsze ta długo trwa?- jęknęłam patrząc na Jacksona.
- Zazwyczaj.- mruknął.
Po prawie dwóch godzinach wyszli na korytarz ubrani w ubrania z czegoś przypominającego muszelki, mało brakowało a parsknęłabym śmiechem. O dziwo udało mi się powstrzymać śmiech i ruszyliśmy do windy, która zawiozła nas na sam dół.
Tam od razu stanęliśmy przy rydwanie z numerem cztery. Uważnie przyglądałam się trybutom z Jedynki i Dwójki, typowi zawodowcy, to była jedyna myśl jaka przyszła mi do głowy kiedy na nich patrzyłam. Po chwili rydwany ruszyły więc razem z Jacksonem i Nate'm odsunęliśmy się kawałek dalej.
* * *
  Parada trybutów wyszła nieźle, choć Kim i Ethan nie wzbudzili największego zainteresowania, trening też poszedł im całkiem sprawnie, Kim dostała szóstkę, a Ethan siódemkę. Dzisiaj miały się odbyć wywiady. Z przygotowaniem ich wizerunku nie miałam najmniejszego problemu, przecież tak dobrze ich znałam, mieli postawić na szczerość, a jeśli to nie wypali jest plan B , czyli "udawanie" wielce zakochanych, ale to już w ostateczności.
  Jacksonowi też poszło całkiem dobrze, Kim nie był tak oporna na chodzenie w szpilkach jak ja.
Wieczorem razem z Nate'em, Jacksonem, Chrisem i Marielą zasiedliśmy w pierwszym rzędzie tuż przed sceną. Chwilę później na scenę wkroczył Caesar Flickerman, a ubrany był całkowicie na srebrny kolor, nawet jego włosy i brwi miały taki kolor. Chwilę po nim na scenę, gęsiego wkroczyli trybuci.  Ethan i Kim prezentowali się całkiem, całkiem. Blondynka ubrana była w miętową sukienkę bez ramiączek, czarne buty na wysokim obcasie, a w luźno opadające na prawe ramię włosy wpiętą miała czarną różę, sztuczną rzecz jasna, zaś Ethan ubrany był w czarną koszulę i najzwyczajniej w świecie ciemne jeansy.
   Trybuci z  Jedynki i Dwójki przechwalali się, że są świetnie przygotowani i to na pewno oni wygrają.
Kiedy nadeszła pora na Ethana ten spiął się, ale jakoś dotarł na miejsce tuż obok Caesara. Bał się, widziałam to w jego oczach. Mimowolnie spojrzałam na Kim, też była spięta i z uwagą wpatrywała się w swojego chłopaka. Ethan przez prawie cały wywiad uśmiechał się i starał się być miły, jednak kiedy z ust Caesara padło pytanie o jego dziewczynę, pobladł natychmiastowo i tylko pokiwał głową.
- To musisz się postarać,żeby do niej wrócić.
- To nie takie proste. - mruknął Ethan.
- Taak, a to dlaczego?
- Bo ... bo ona jest tu ze mną.
- Och, to komplikuje sprawy.
 Dzwoneczek zadzwonił, Ethan wstał, Kim wstała, minęli się muskając delikatnie swoje dłonie, może dla niektórych ten gest pozostał niezauważony, ale ja wiedziałam, że dzięki temu dodają sobie otuchy. Kim grzecznie odpowiadała na każde pytanie Caesara, jednak ni dodawała nic od siebie, jej wypowiedzi były zwięzłe, krótkie i na temat. To nie było podobne do radosnej Kim, którą tak dobrze znałam, ale przecież Igrzyska zmieniają ludzi.
* * *
 Ostatnie pożegnania, od wyjścia na arenę dzieliła ich zaledwie godzina, a dla kogoś w podobnej sytuacji to przecież tak mało.
 Siedzieliśmy w obszernym salonie w zupełnej ciszy. Nikt z nas nie wiedział co powiedzieć. Nate obejmował mnie ramieniem, a Ethan trzymał Kim za dłoń. Jackson przyglądał się nam, on też nie wiedział co powiedzieć.  Poczułam zbierające się pod powiekami łzy, nawet jeśli już się nie przyjaźniliśmy tak jak kiedyś, to nie chciałam ich stracić. Dobrze mi się żyło ze świadomością,że oni są gdzieś blisko, szczęśliwi, razem. Nawet kiedy przeżywałam ten okres kiedy dowiedziałam się, że Nate jednak żyje to wiadomość, że oni są szczęśliwi dawała mi choć namiastkę szczęścia. Przetarłam szybko oczy i spojrzałam na moich byłych przyjaciół.
-To, znaleźliście sobie jakiś sojuszników?- zapytał Nate przerywając te okropną ciszę.
- Nie.- odpowiedział szybko Ethan kręcąc przy tym głową.- Kilku proponowało nam sojusz, ale wystarczy nam to, że jesteśmy razem. W tym roku zawodowcy nie chcieli w swoich szeregach kogoś nie doświadczonego.- oznajmił, a ostatnie zdanie wypowiedział znacząco patrząc na mnie. Kim skarciła go wzrokiem i rzuciła mi przepraszające spojrzenie. Pokiwałam głową ze zrozumieniem i z moich ust popłynął potok słów.
- Wiesz... ja też nie jestem do końca dumna z tego, że dołączyłam do zawodowców,bo przez to odsunęłam od siebie tak ważną dla mnie osobę, choć jeszcze wtedy nie wiedziałam ile będzie dla mnie znaczył - tu znacząco spojrzałam na Nate'a.- Ale, szczerze mówiąc to tylko dzięki temu, dzięki temu, że dołączyłam do zawodowców udało mi się wygrać i jestem teraz tutaj, a nie trzy metry pod ziemią. Nie zawsze dokonujemy właściwych wyborów, ale to dzięki błędom jesteśmy tym kim jesteśmy.
Zapanowało długie milczenie. Wszyscy siedzieliśmy wpatrując się w idealnie biały dywan. Cisza, to było coś czego wszyscy teraz potrzebowaliśmy, mimo wszystko. Cisza w tej chwili była moim sprzymierzeńcem, nie wiedziałam o czym inni myślą i wolałam się nie dowiadywać, to wszystko już dawno mnie przerosło, nie potrzebowałam teraz żadnych słów, cisza była teraz moim sprzymierzeńcem.
 Chris i Mariela przyszli zaledwie piętnaście minut przed czasem. Zabrali ze sobą Kim i Ethana na dach gdzie czekał na nich poduszkowiec.
- Clarie, chcę ci podziękować za to co dla nas zrobiłaś, choć wiem jakie miałaś przy tym ograniczenia. - powiedziała Kim i przytuliła mnie.
- Postaram się jeszcze znaleźć wam sponsorów. - powiedziałam i puściłam jej oczko. Widziałam ile wysiłku włożyła w to by się uśmiechnąć.
* * *
 Cholerna minuta. Tyle musieli czekać by później móc ruszyć w bój. W tym roku organizatorzy się postarali. Za arenę służył wielki czterdziesto-piętrowy wieżowiec, Róg Obfitości, wokół którego ustawione były metalowe płyty na których stali trybuci, znajdował się w wielkiej sali balowej. Ten budynek kiedyś służył ludziom, ale kiedy właściciele zbankrutowali i wieżowiec miał ulec zniszczeniu więc zrobiono z niego kolejną chorą arenę.
 Siedziałam w jednej z kawiarni gdzie zwykle przesiadywali mentorzy i sponsorzy. Wiedziałam, że wszyscy  się tutaj dość dobrze znali.
 Po upływie minuty kiedy trybuci wystartowali przysiadł się do mnie Haymitch Abernatchy, mentor z Dwunastego Dyskrytu. Nieodłącznym elementem jego życia była butelka whiskey w dłoni. Uśmiechał się do mnie serdecznie, ale nic nie mówił, jakby wiedział, że nie chcę z nikim rozmawiać. Z uwagą wpatrywałam się w wielki ekran telewizora obserwując Ethana i Kim. Jak na razie radzili sobie całkiem nieźle, nawet udało im się zdobyć dwa plecaki z jedzeniem i wyposażeniem oraz trochę broni po czym umknęli niezauważeni . Wtedy kamery przestały ich śledzić.
 W tamtej chwili  najbardziej żałowałam, że Nate musiał zostać w hotelu, potrzebowałam go jak nikogo innego.
Haymitch spojrzał na mnie po czym stuknął w ramię. Popatrzyłam na niego zdziwiona unosząc brwi do góry.
- Widzisz tego gościa?- spytał wskazując palcem na przysadzistego mężczyznę po pięćdziesiątce.                   Pokiwałam głową.- To jeden z najbogatszych sponsorów, a z tego co się dowiedziałem zainteresował się twoją zakochaną parą. Więc kiedy będą mieli kłopoty na pewno do ciebie przyjdzie, ale dzisiaj nie masz co liczyć na sponsorów, rzadko kiedy rozdają prezenty pierwszego dnia.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem, czyli jeden sponsor jest już pewny. Trzeba czekać na innych, nie ma co się narzucać- tak powtarzał mi Finnick.
 Kiedy zaczęło się ściemniać wróciłam do Ośrodka Szkoleniowego gdzie mieszkaliśmy.
* * *
Minęły trzy dni od rozpoczęcia Igrzysk. Ethan i Kim w walce stracili plecak z jedzeniem więc co rano, dzięki  sponsorowi podsyłałam im świeże bułki i coś do tego. Radzili sobie całkiem nieźle, codziennie zmieniali swoją kryjówkę przemieszczając się z pokoju do pokoju.
Richard Williamson, tak nazywał się sponsor, który pomagał Kim i Ethanowi, okazał się być przemiłym człowiekiem. Z tego co się dowiedziałam mieszkał kiedyś w Czwartym Dyskrycie, jednak kiedy miał zaledwie pięć lat jego rodzina postanowiła przenieść się do Kapitolu.
 Z czasem sponsorów zrobiło sie kilku, każdy chciał pomóc nieszczęśliwie zakochanym, a zawodowcy wciąż na nich polowali. Wtedy przypomniałam sobie jak walczyłam z Drake'iem i to jak widziałam jak Nate umiera i moment kiedy zrozumiałam ile dla mnie znaczy.
 Ale sielanka się skończyła, mimo wszelkich starań sponsorów Ehana i Kim nie dało się uratować. Kiedy któregoś z kolei ranka przemieszczali się do innego pokoju napotkali na swojej drodze zawodowców. Ethan za wszelka cenę chciał chronić Kim i zapłacił za to najwyższą cenę. Trybut z Jedynki przebił mieczem jego klatkę piersiową trafiając wprost w serce. Kim upadła na kolana tuż obok niego i przesala się bronić. Po policzkach spływały jej łzy co dla zawodowców było jeszcze większą atrakcją. Sprawiała wrażenie jakby nie czuła bólu kiedy maleńkie ostrza wbijały się w jej ciało. Leżała tylko zanosząc się szlochem.
 Zrobiło mi się ich tak żal, że aż sama się popłakałam. Haymitch natychmiast przybył mi z pomocą cierpliwie podając mi chusteczki. Czułam się tak cholernie bezsilna kiedy patrzyłam na ich śmierć, owszem mogłam im wysłać jakąś broń, ale i tak nie mieli szans, przeciwników było dwa razy więcej.
 Od razu po tym zdarzeniu udałam się do hotelu. Nate już na mnie czekał. Na pewno widział to co ja, więc wiedział, że go teraz potrzebuję. Siedzieliśmy wtuleni w siebie na kanapie. Następnego dnia mamy wracać do domu, bo po co mamy dłużej zostawać.
* * *
Pakowałam do walizki ostatnie rzeczy. Weszłam do salonu by pożegnać się z Jacksonem. Kilka chwil później zjawił się Nate, pożegnał się z Jacksonem i oboje ruszyliśmy do wyjścia. Na dole czekał już czarny samochód z przyciemnianymi szybami, który miał zawieźć nas na dworzec.
* * *
Siedzieliśmy w pociągu w wagonie z jadalnią. Siedziałam wpatrując się beznamiętnym wzrokiem w okno, za którym sunął krajobraz. Nate patrzył na mnie z troską wypisaną na twarzy.
- Zjedz coś, od wczoraj nic nie jadłaś.- powiedział wskazując na nietknięte jedzenie na talerzu.
- Nie jestem głodna.- mruknęłam cicho.
* * *
Obudziłam się z krzykiem, w środku nocy, cała zlana potem. Śniły mi się Igrzyska, znów widziałam śmierć Nate'a. Poczułam jak po policzkach cieknął mi łzy.
 Drzwi przedziału otworzyły się z głośnym trzaskiem. Spojrzałam a tamtą stronę, w progu stał Nate, martwił się, martwił się o mnie. Zajął miejsce na łóżku obok mnie po czy,m przytulił mnie bez słowa. Siedzieliśmy tak dopóki się nie uspokoiłam. Kiedy Nate chciał wstać i odejść z moich ust wypłynęło ciche: Zostań ze mną ... na zawsze. Uśmiechnął się tylko lekko i znów mnie przytulił, zasnęłam wtulona w jego ramiona.
__________________________________________________________
Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam. Ten rozdział jakoś długo nie mógł do mnie przyjść, a kiedy już zaczynałam pisać wykrzesałam z siebie zaledwie kilka zdań. Mam nadzieję, że rozdział, mimo że nieco krótki, wynagradza wam tyle czasu czekania. Mam teraz cholerne wyrzuty sumienia, że tak długo nic nie dodawałam. Jak widać wena mnie nieco opuściła,ale trzeba jakoś sobie radzić.
Na koniec jeszcze raz przepraszam i obiecuję że następny rozdział pojawi się szybciej : 3

sobota, 7 lipca 2012

Rozdział 18.

Praw­dzi­wa miłość zaczy­na się tam, gdzie nicze­go już w za­mian nie oczekuje. 
                                                               muzyka.
Zmęczeni dotarliśmy do jaskini  gdzie w końcu mogliśmy odpocząć i oderwać się od otaczającego nas świata. 
- W porządku?- zapytałam, na co Nate tylko pokiwał głową. Nie do końca byłam pewna czy aby na pewno tak było, oddech miał płytki, a po skroniach spływały mu kropelki potu. Westchnęłam cicho i usiadłam obok niego. Siedzieliśmy w milczeniu, dopiero po chwili odezwał się Nate.
- Clarie ... nie chcę by oni ginęli przez to ...przeze mnie.
- Ale Nate, oni pisząc się na to wiedzieli czym to grozi.- odparłam pocieszającym tonem. Chłopak tylko uśmiechnął się blado i złapał mnie za rękę.
- Cieszę się, że jesteś. - dodał przybliżając swoje usta do moich warg. Po chwili nasze usta połączyły się w czułym pocałunku. - Kocham Cię.- wyszeptał mi do ucha.
- Ja ciebie też.- wymruczałam cicho. 
Czekaliśmy pół godziny, może godzinę i dopiero wtedy odważyliśmy się wyjść z ukrycia. Kiedy dotarliśmy pod Pałac Sprawiedliwości wszystko już ucichło, poduszkowiec prezydenta już zniknął, a po jego żołnierzach nie było śladu, poza paroma plamami krwi na chodniku.
- W porządku, jesteście cali? - podszedł do nas zmartwiony Finnick.
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku.- posłałam mu pokrzepiający uśmiech. Mężczyzna pokiwał głową ze zrozumieniem i przetarł ręką czoło.
- Coś się stało?- zapytałam przyglądając mu się podejrzliwie. 
- Dwóch poważnie rannych strażników pokoju z Dwunastki i totalnie spity Haymitch. - mruknął. Nagle na plac wbiegła kobieta, w której rozpoznałam matkę Nate'a. Biegła w naszą stronę, a po jej policzkach spływały łzy... łzy szczęścia. 
- Nate, skarbie, ty żyjesz! - wykrzyknęła radośnie i przytuliła syna. Uśmiechnęłam się lekko. Dopiero teraz zorientowałam się, że na placu zebrała się już całkiem pokaźna grupka ludzi. Pani Crustrone zaczęła dziękować Finnickowi za wszystko co zrobił by ratować jej syna. Nate złapał mnie za rękę i ścisnął ja. 
- Później się spotkamy.- szepnął i puścił mi oczko.- Mamo, może lepiej już pójdziemy?
- Tak, tak, jeszcze raz dziękuję panu. - to powiedziawszy odeszła razem z synem. Byli szczęśliwi jak nigdy... oboje. 
- Przedziwna kobieta.- westchnął Finnick.
- On się po prostu cieszy.- odparłam cicho. - Annie też się cieszy, że wróciłeś.- mruknęłam kiedy ujrzałam idącą w naszą stronę Annie z szerokim uśmiechem wymalowanym na twarzy. Westchnęłam cicho i ruszyła do swojego domu w Wiosce Zwycięzców. 
Szłam spokojnym krokiem po brukowanej uliczce mijając najróżniejsze witryny sklepowe, domy bogatszych ludzi, przeszłam obok sklepu moich rodziców, ale nie zajrzałam tam, ostatnimi czasy rodzice bardzo często się kłócili, nigdy nie wiedziałam dlaczego, nigdy nic mi nie mówili, zawsze starali się zachowywać normalnie w moim towarzystwie. Miałam już dość tego udawania, że wszystko jest w porządku, w końcu wykrzyczałam im prosto w twarz co sądzę o tym wszystkim i oznajmiłam, że odchodzę. Samotność działała na mnie kojąco, zatapiałam się wtedy w marzeniach i planach na przyszłość. Często myślałam wtedy o Nate'cie i o tym co dla mnie zrobił wtedy, na arenie. Chronił mnie za wszelką cenę, on chciał, żebym to ja wygrała, ale nie tylko on, organizatorzy też i nadal nie wiem dlaczego. 
***        muzyka 2.
Doszłam do domu, otworzyłam drzwi i znalazłam się w beżowym przedpokoju z mnóstwem obrazów na ścianach, nie wiedzieć czemu bardzo lubiłam takie obrazy. Często przedstawiały one życie w innych dyskrytach, albo po prostu naturę. Kiedy na nie patrzyłam odpływałam w miejsce wykreowane w mojej wyobraźni, tam, gdzie nie ma Igrzysk, tam, gdzie nikt nie głoduje, gdzie wszyscy są szczęśliwi, gdzie marzenia, nawet te stosunkowo nie do spełnienia, spełniają się, tam, gdzie nie ma podziału na dyskryty, gdzie nie rządzi, żaden rąbnięty Snow. 
Zdjąwszy buty weszłam do salonu. Stanęłam na miękkim dywanie i uważnie przyjrzałam się pomieszczeniu, w którym się znajdowałam. Ściany były  pomalowane na brzoskwiniowy kolor, na nich wisiało kilka półek z książkami, głównie jakimiś ckliwymi romansami. Pod jedną ze ścian znajdowała się obszerna, beżowa kanapa, przed którą stał mały szklany stolik. Na przeciwległej ścianie wisiał duży, plazmowy telewizor, a kawałek dalej stał duży kominek. Wschodnia ściana była całkowicie oszklona, były tam też szklane drzwi, którymi przechodziło się do pięknego ogrodu z milionem kolorowych kwiatów od czerwonych róż przez konwalie do kolorowych bzów. Trawa była soczyście zielona i aż prosiła się by na niej usiąść i się odprężyć. Tak też zrobiłam, otworzyłam szklane drzwi i wyszłam do ogrodu. Trawa delikatnie łaskotała moje bose stopy, a wiosenny wietrzyk rozwiewał włosy. To już prawie rok, pomyślałam. Prawie rok od czasu kiedy zostałam wylosowana, teraz będę mentorem, będę patrzeć jak niewinni umierają. Zazwyczaj kiedy w telewizji puszczali emisję z Igrzysk zaszywałam się w lesie lub na plaży by nie patrzeć na to co dzieje się na arenie. Wiem, że to nielegalne i gdyby Strażnicy Pokoju mnie przyłapali słono bym za to zapłaciła i tu wcale nie chodzi o pieniądze, ale o życie. Usiadłam na trawie i uniosłam głowę w górę. Słońce raziło w oczy, a białe, puchowe chmury mknęły po nieboskłonie. Wygodniej ułożyłam się na zielonej trawie i przypatrywałam się białym puchom płynącym po niebie. Wiatr rozsiewał wokół woń kwiatów i delikatnie łaskotał moją twarz. 
Zawsze kiedy siedziałam w ogrodzie traciłam rachubę czasu, ten dzień nie był wyjątkiem, pomału zaczęło się robić coraz chłodniej, niebo zaczęło przybierać pomarańczowy kolor, a słońce leniwie chowało się za horyzontem. Wstałam, otrzepałam spodnie i weszłam do domu. Przeszłam przez salon i ponownie znalazłam się w przedpokoju, po prawo były drzwi prowadzące do kuchni, a po lewo drewniane schody. Energicznym krokiem udałam się po schodach na pierwsze piętro gdzie znajdowały się dwie bogato urządzone sypialnie oraz pokój z biurkiem, kilkoma fotelami i mnóstwem książek. Bez namysłu udałam się do sypialni, którą osobiście zajmowałam. Weszłam do pomieszczenia o niebieskich ścianach. Pod oknem stało duże, dwuosobowe łóżko nakryte błękitną pościelą. Po prawo od łóżka znajdowała się duża toaletka z lustrem i mnóstwem kosmetyków, obok znajdowały się drzwi prowadzące do łazienki. Na szafce nocnej stało kilka rodzinnych zdjęć. Między łóżkiem a toaletką znajdowała się duża drewniana szafa, a po lewo od łózka była mniejsza komoda. Podłogę pokrywał duży, puchaty, granatowy dywan. Podeszłam do komody i wyjęłam z niej piżamy, następnie udałam się do łazienki. Tutaj ściany i podłogi pokryte były białymi kafelkami, te na ścianach miały niebieskie wzorki układające się w tak zwane esy- floresy. Naprzeciwko drzwi stał prysznic, a pod lewą ścianą znajdowała się duża, biała wanna, a po prawo był zlew i toaleta. Wzięłam szybki prysznic i przebrałam się. Po wykonaniu tych czynności zeszłam na dół, do kuchni. W tym pomieszczeniu szafki wykonane były z mahoniu, a pod ścianą stał niewielki stół z trzema krzesełkami. Podeszłam do czajnika i nalałam do niego wody po czym postawiłam na gazie. Z szafki wyciągnęłam szklankę i wrzuciłam do niej torebkę z herbatą. Siedząc na jednym z krzesełek czekałam aż czajnik oznajmi, że woda już się zagotowała. Po kilku minutach tek też się stało. Nalałam wody do szklanki i wziąwszy ją poszłam do salonu gdzie usiadłam na kanapie. Odstawiłam szklankę na stolik i sięgnęłam po jeden z albumów ze zdjęciami stojących na jednej z półek. Często lubiłam przesiadywać wieczorami na kanapie pijąc ciepłą herbatę i oglądając rodzinne zdjęcia. Tym razem jednak coś przeszkodziło mi w owej czynności, a mianowicie dzwonek do drzwi. Westchnęłam cicho i wstałam z kanapy. Otworzyłam drzwi, a w moją twarz uderzył powiew zimnego powietrza, zadrżałam i spojrzałam na osobę stojącą tuż przede mną.
- Nate.- mimowolnie się uśmiechnęłam.- Wejdź.
Chłopak bez słowa wszedł do środka.
- Zdejmij buty i wejdź do salonu, a ja zaparzę ci gorącej herbaty. Przemarzłeś.- powiedziawszy to zniknęłam za drzwiami kuchni. Nalałam wody do czajnika i postawiłam go na gazie. Czekając na wodę wyjęłam kolejną szklankę i wrzuciłam do niej torebkę z herbatą. Po chwili herbata była już gotowa. Zaniosłam ją do salonu gdzie czekał Nate. Brunet siedział na kanapie przeglądając zdjęcia w albumie.  Postawiłam szklankę na szklanym stoliku i usadowiłam się na kanapie. Nate wziąwszy szklankę mrukną ciche "dzięki". 
- Kto to? - zapytał, kiedy już odstawił szklankę na stolik, wskazując na jedno ze zdjęć. W tym samym momencie przez moją głowę przeleciało mnóstwo wspomnień. 
- To ... to moja starsza siostra, Melody. Zginęła na arenie mając zaledwie trzynaście lat. - wyjaśniałam, a w oczach poczułam piekące łzy. Wspomnienie Melody było dla mnie bardzo bolesne. Byłyśmy bardzo zżyte. Widziałam w telewizji jak zabija ją trybut z Dwójki, choć wytrzymała stosunkowo długo to nie miała szans na wygranie, zawodowcy byli zbyt doświadczeni. Zacisnęłam ręce w pięści powstrzymując cisnące się do oczu łzy. 
- Przepraszam.- wyszeptał Nate i przytulił mnie. 
- Nie szkodzi.- mruknęłam cicho kiedy wspomnienia uleciały z mojej głowy. Jednak Nate wciąż mnie obejmował, nie powiem, żeby mi to przeszkadzało, ba, mi to się nawet całkiem podobało. 
- Całkiem ładnie mieszkają zwycięzcy.- powiedział brunet rozglądając się po pokoju. 
- Jakby nie patrzeć ty też jesteś zwycięzcą.- mruknęłam. 
- Nie do końca, miałem być raczej karą i to dla ciebie. - spojrzałam na niego zaciekawiona, a on ciągnął dalej - Snow chciał sprowadzić cię do Kapitolu, a tam miałaś patrzeć jak umieram.
Momentalnie poderwałam się z miejsca. 
- A..ale jak to?!
- Spokojnie, Clarie. Jestem tu i nie zamierzam się nigdzie ruszać.
Po tych słowach byłam już nieco spokojniejsza, ale jak prezydent Snow mógł chcieć czegoś takiego?! Mimowolnie przeniosłam wzrok z Nate'a na oszkloną ścianę. Na dworze szalała burza. To tak jakby pogoda odczytywała moje uczucia, wewnątrz odczuwałam istny chaos, najpierw wspomnienie Melody, teraz prezydent Snow. Czułam jak błogi nastrój sprzed godziny wyparował. Skuliłam się na kanapie i tępym wzrokiem wpatrywałam się w fotografie stojące na kominku. Czemu wystarczy jedno lub dwa złe wspomnienia, a aja już zamykam się na świat, na to wszystko?! Poczułam jak Nate położył mi rękę na ramieniu. Spojrzałam na niego,a jego o czy wyrażały skruchę, a  z ust popłynęło kolejne już tego dnia "przepraszam". Uśmiechnęłam się delikatnie i złapałam go za dłoń, sama nie wiem dlaczego , po prostu. Na dworze zrobiło się już całkowicie ciemno,a burza nie ustawała. 
- Uch, przeklęta burza, powinienem się już zbierać, zanim będzie jeszcze gorzej.- powiedział i już miał wstawać, ale złapałam go za rękę.
- Zostań ... ze mną. - wyszeptałam. Nate popatrzył na mnie zdziwiony, ale w ostateczności z powrotem usiadł. Wtuliłam się w jego klatkę piersiową i poczułam jak morzy mnie sen. Próbowałam walczyć z opadającymi powiekami, ale to było na nic ostatecznie senność wygrała i zasnęłam w ramionach Nate'a. 
*** muzyka 3. 
Nate spał tak spokojnie, że aż żal było mi go budzić. Więc przykryłam go tylko kocem i poszłam do kuchni. Tam nalałam sobie do szklanki soku pomarańczowego  i podeszłam do okna. Rękoma oparłam się o parapet i wpatrywałam się w idealnie przystrzyżoną trawę, co nawiasem mówiąc było dziełem pana Dalvisha, mężczyzny po czterdziestce, który zna się co nie co na roślinach i potrzebował trochę pieniędzy. Kiedy zaproponowałam mu współpracę bez chwili wahania się zgodził. Usłyszałam czyjeś kroki kierujące się w moja stronę. Machinalnie sie odwróciłam i ujrzałam przed sobą szeroko uśmiechniętego Nate'a. 
- Która godzina?- zapytał spoglądając mi w oczy. Spojrzałam na zegar wiszący na ścianie.
- 10.23.- odparłam. Pokiwał głową i objął mnie w pasie po czym oparł swoje czoło o moje, już miał mnie pocałować kiedy przerwał nam dzwonek do drzwi. Wywróciłam oczami i zgrabnie wyślizgnęłam się z jego objęć. Szybko znalazłam się tuż przed drzwiami, które natychmiast otworzyłam. Przede mną stała matka Nate'a. Kobieta zmierzyła mnie surowym spojrzeniem. 
- Jet może u ciebie Nathaniel? - zapytała próbując zajrzeć do środka.
- Owszem. - mruknęłam po czym oparłam prawa rękę o framugę drzwi tym samym zagradzając jej dostęp do mojego mieszkania. Mierzyłyśmy się wzrokiem przez dłuższą chwilę dopóki Nate nie ustał za mną. 
- Och, Nathanielu, tutaj jesteś. Wszędzie cię szukałam! - wykrzyknęła matka bruneta posyłając mi wściekłe spojrzenia. Finnick miał rację, przedziwna kobieta. 
- No to chyba czas na mnie.- odezwał się po chwili brunet. - Spotkamy się później? 
- Jasne.- odparłam szybko, może troszkę za szybko. 
________________________________________
No i jest, cóż musieliście troszkę poczekać, al tak bywa. Razem z końcem szkoły minęła mi wena -.- co jak co, ale szkoła i nudne lekcje dawały mi zawsze natchnienie. Cóż nie ubłagalnie zbliżamy się do końca ... 
Pozdrawiam i udanych wakacji wam życzę, następny rozdział pojawi się wkrótce. : 3 

środa, 27 czerwca 2012

Rozdział 17.

...żad­na wiel­ka miłość nie umiera do końca. Możemy do niej strze­lać z pis­to­letu lub za­mykać w naj­ciem­niej­szych za­kamar­kach naszych serc, ale ona jest spryt­niej­sza - wie, jak przeżyć. Pot­ra­fi zna­leźć so­bie drogę do wol­ności i zas­koczyć nas, po­jawiając się, kiedy jes­teśmy już cho­ler­nie pew­ni, że umarła, al­bo, że przy­naj­mniej leży bez­pie­cznie scho­wana pod ster­ta­mi in­nych spraw... 
Dla Sinedd212, mojej wiernej czytelniczki i Meldii, gdyby nie ona ten pomysł by nie powstał : D

Miesiąc ... minęło niczym dwa dni. Scott i Veronique są teraz szczęśliwą parą,a  ja znów zostałam sama ... chociaż nie, miałam Nate'a. Spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i czekałam już tylko na przybycie Finnicka, zaczyna się trasa wokół Panem, turnee zwycięzców. Po dziesięciu minutach zjawił się mentor i razem pojechaliśmy samochodem na dworzec kolejowy. Nie obeszło się bez natrętnych dziennikarzy, ale jakoś udało nam się dostać do pociągu bez większych problemów. Wsiedliśmy i od razu znaleźliśmy się w wagonie jadalnym. Przeszłam przez owy wagon i poszłam zostawić swoje rzeczy w pokoju. Znów te same ściany, te same meble, te same okna i te same widoki, tylko tym razem nie jadę  na śmierć, ale tak się czuję. Nagle drzwi pokoju się otworzyły i staną w nich mój były mentor.Usiadłam na łóżku i ruchem ręki wskazałam by  usiadł obok mnie.
- Clarie, muszę ci coś powiedzieć, tylko obiecaj, że zachowasz spokój, nie popadniesz w histerię czy coś w tym stylu.- zaczął, kiwnęłam głową i czekałam na dalszy rozwój wydarzeń.- Kiedy byłem w Kapitolu by załatwić wszystko  co związane ze ślubem i takie tam podsłuchałem rozmowę prezydenta Snowa i jednego ze strażników Pokoju...- zrobił pauzę, czekałam w spokoju.- Rozmawiali o Tobie i o każe jaka cię spotka za wygranie Igrzysk, wiesz o co chodzi, prawda?- spojrzała na mnie , a ja tylko kiwnęłam głową.- Nie wiedzieć czemu Snow i reszta zaplanowali sobie, że to właśnie ty wygrasz, a twoją kara będzie Nate... Oni go tam mają, trzymają go w uwięzi jak jakieś zwierze. On żyje, ale czy ma się dobrze nie jestem pewien. - zakończył wpatrując się na widok za oknem.
- C..co, to nie możliwe! Jeśli chciałeś mnie jeszcze bardziej dobić wystarczyło użyć noża.- warknęłam, starając się utrzymać obojętny ton. Zacisnęłam palce na idealnie białej pościeli, ostatkami sił powstrzymywałam cisnące się do oczu łzy.
- Clarie, przepraszam , ale on naprawdę tam był . On czeka na nas, ja to wiem.- stwierdził. Pokiwałam głową.
- Jak my się tam dostaniemy?! Jak mamy go uratować?! - zapytałam przygryzając dolną wargę.
- Coś się wymyśli...- mruknął bez przekonania Finnick.
- Super.- mruknęłam z przekąsem.- Możesz zostawić mnie teraz samą?- Finnick w odpowiedzi wstał i wyszedł bez słowa. "Nate żyje"- te słowa huczały mi w głowie przez cały czas. Położyłam się na łóżku, a po policzkach zaczęły mi cieknąć słone łzy. Tępym wzrokiem wpatrywałam się w śnieżnobiały sufit. Od tamtej rozmowy Nate nie pojawił się już obok mnie. W każdym z dyskrytów powtarzał wciąż jedną i tą samą formułkę napisaną przez Kapitol specjalnie na tę okazję, tylko w Jedynce i Dwójce dodałam coś od siebie. W Czwórce po naszym powrocie urządzono wielkie przyjęcie, na którym ja sama się nie zjawiłam. W myślach miałam wciąż Nate'a. Jak bardzo długa mantra w głowie huczały tylko jedne słowa : Nate żyje. Przy najbliższych starałam się ukrywać targające mną emocje. Któregoś z tych bezdusznych dni d mojego pokoju wszedł Finnick.
- Clarie, jak się czujesz?- zapytał na wstępie.
- Okropnie.- szepnęłam ledwo słyszalnym głosem.Finnick usiadł na skraju łóżka i pogładził nie po plecach.
- Mam plan jak wydostać Nate spod jarzma prezydenta Snowa. - oznajmił, a ja natychmiast sie ożywiłam.Podniosłam się do pozycji siedzącej i popatrzyłam na niego wyczekująco. - Pomoże nam w tym mój dobry znajomy Haymitch Abernathy. Załatwi on poduszkowiec, którym dostaniemy się do Kapitolu, później odbijemy Nate'a i wracamy do domu, proste?- uśmiechną się delikatnie.
- Jak masz zamiar odbić Nate'a , tam pewnie będzie aż roiło się od strażników?- zapytałam z coraz to większym zaciekawieniem.
- Miałem w planach zadźgać wszystkich strażników trójzębem, no chyba, że masz lepszy pomysł?
- Nie, ten jest całkiem w porządku. A kiedy zamierzasz przeprowadzić tę "misję"?
- Dowiedzieliśmy się, że za równy tydzień Snowa nie będzie w Kapitolu, więc to jedyna szansa.
Pokiwałam głowa ze zrozumieniem, a Finnick wyszedł. Znów zostałam sama...
                                                               ***
Dni ciągnęły się niemiłosiernie, minuty zdawały się być godzinami, godziny dniami,a dni całymi miesiącami. Z dnia na dzień byłam coraz bardziej zdenerwowana. W końcu nadszedł dzień, na który czekałam. Poduszkowiec wylądował na plaży w miejscu gdzie nikt nie przychodził, za sterami spotkaliśmy nikogo innego jak Haymitcha, w dodatku nie obeszło się bez butelki whiskey w jego dłoni. Jak się okazało Haymitchowi udało się zwerbować kilku Strażników Pokoju z Dwunastki do pomocy.Na drżących nogach udało mi się dojść do jednego z foteli ustawionych dookoła niewielkiego stolika, na którym leżała mapa przedstawiająca rezydencję prezydenta Snowa. Finnick, Haymitch i reszta bez zbędnych komentarzy zajęli pozostałe miejsca. 
- Więc jaki mamy plan?- zapytał jeden ze strazników wyraźnie się niecierpliwiąc. 
- To jest wejście główne.-oznajmił Finnick wskazując na jakiś punkt na mapie.- My wejdziemy tylnymi drzwiami- przejechał palcem na drugą stronę mapy- Wejdziemy, jeśli będzie trzeba użyjemy broni, pomożemy Clarie dostać się do piwnic gdzie prawdopodobnie jest Nate. Clarie...- zwrócił się do mnie .- Kiedy będziesz już w piwicy znajdziesz Nate'a, masz na to piętnaście minut, później wkraczamy tam ja i jeden ze strażników i zabieramy was na poduszkowec, muisz się spieszyć, jasne?- powiedział Finnick rzeczowym tonem, wszyscy pokiwali głowami. Po chwili każdy bez wyjątku wstał, podążyłam ich śladami. Mieliśmy pełen ekwipunek broni, dostałam zapas noży i nie duży sztylet, mój były mentor dobrze wiedział, że mi lepiej nie dawać broni planej. Starałam się zachować spokój, choć w tej sytuacji w każdej chwili mogłam wybuchnąć niepohamowanym płaczem, a co jeśli będzie już za późno?! Po półgodzinnym locie Wylądowaliśmy na jakimś pustkowiuniedaleko domu prezydenta. Udało nam się dojść do tylnych drzwi niezaóważonym, ale dalej było tylko trudniej. Napotkaliśmy strażników, których momentalnie pozbył się sam Finnick, odnaleźliśmy najkrótszą drogę do piwnic prowadzącą prze kuchnię, co i raz natykaliśmy się na strażników, ale szybko się ich pozbywaliśmy. Przy wejśćiu do piwnicy stał jeden strażnik, Haymitch chwiejnym krokiem podszedł do niego, a ten przyją pozycję obronną z bronią skierowaną w klatkę piersiową mentora z dwunastki. Haymitch nie wahała się ani chwili i z impetem zdzielił strażnika butelką whiskey po głowie.
- A to było takie dobre whiskey.- mruczał pod nosem. Finnick natychmiast kazał mi iść do piwnicy. Pokiwałam głową i pędem ruszyłam na dół. Kiedy minęłam wszyskie schody natknęłam się na rozwidlenie dróg i dwóch strażników, zaczęli strzelać, panicznie się przestraszyłam i odruchowo uchyliłam, a ci postrzelili siebie nawzajem. Odetchnęłam z lgą i zdecydowałam się pobiec w prawo. Było tutaj mnóstwo drzwi, otwierałam jedne po drugich jednak nigdzie nie było Nate'a. Zdysznaa dotarłam do drzwi znajdujących się na końcu korytarza i otworzyłam je. To co zobaczyłam wstrząsnęło mnie. Tam był Nate! Wokół niego było pełno krwi, oddech miał płytki, ręce cale poranione i zakrwawione. Wiedziałam, że straciłam już dużo czasu, ale mimowolnie upadłam na kolana szepcząc jego imię. Czułam jak krew odpływa mi z twarzy, ręce zaczęły się trząść, ogólnie cała się trzęsłam. Nate z wysiłkiem uniósł głowę. W jego błękitnych oczach zdołałam ujrzeć iskierkę nadzieji.
- Clarie ...- powiedział słabym, ledwo słyszalnym głosem.- Wiedziałem, że wrócisz...- szpenął, a przez jeo twarz przebiegł cień uśmiechu. Nalge wyczułam czyjąć obecność za swoimi plecami, wzdrygnęłam się i dobyłam noża. Machinalnie odwróciłąm głowę i ujrzałam jednego z prezydenckich strażników. Moja reakcja była natychmiastowa, podniosłam się z klęczek i zamachnęłam się podcinając mu tym samym gardło. Z jego ust wyrwał się zduszony krzyk,a potem padł jak długi na ziemię dławiąc się własną krwią. Spojrzałąm an zegarek na mojej ręce, mamy zaledwie trzydzieści sekund. Pomogłam Nate'owi wstać i opierając się o mnie ruszył w drogę do domu. Po chwili ze schodów zbiegł Finnick i jeden ze strażników pokoju. Nasz były mentor wziął Nate'a na plecy i pobiegliśmy na górę. Przy wyjściu z budynku czekał już poduszkowiec. Wbiegliśmy na pokład, a prezydenccy strażnicy zaczęli do nas strzelać. Jednak mimo szczerych chęci losu co do naszej śmierci, ponownie udało nam się przed nią umknąć, a co więcej Haymitch sprowadził lekarza. Muszę pamiętać, żeby mu koniecznie podziękować, upomniałam siebie w myślach. Lekarz natychmiast zajął się Nate'a, a ja nie śmiałąm odstąpić go nawet na krok. Usiadłam na zimnej podłodze plecami opierając się o fotel.Wzrok miałam wbity dzieś w przestrzeń. Teraz kiedy Nate był tak blisko byłam sto razy spokojniejsza. Nim się obejrzałam byliśmy już w naszym rodzinnym dyskrycie. Teraz Nate wyglądał nieco lepiej i mógł sam ustać na nogach, ale wciąż był słaby. Pomogłam mu wyjść z poduszkowca. Niespodziewanie nad naszymi głowami przeleciał poduszkowec, zatrzymał się w centrum dyskrytu tuż obok Pałacu Sprawiedliwości. Szybko udaliśmy się na plac gdzie wylądował poduszkowiec. Kiedy tylko się tam pojwailiśmyz poduszkowca wysiadł sam prezydent Coralius Snow klaszcząc dłonie.
- Brawo.- zaśmiał się.- Udało wam się odbić go.- powiedział wskazując na Nate'a, ja tylko złapałam go za rękę.- Ale chyba nie sądzicie, że ujdzie wam to na sucho, co ?- zapytał z kpiącym uśmieszkiem.- Pozbyć się ich.- mrukną prezydent niedbale machając dłonią. Kiedy wszedł do poduszkowca rozpoczęła się żeź. Strażnicy prezydenta zaczęli strzelać na oślep. Finnick i reszta też strzelali. Jeden ze strażników prezydenta chciał podbiec do Nate'a, ale zasłoniłąm go swoim ciałem i rzuciałm w przeciwnika nożem. 
- Clarie, zabierz stąd Nate'a.- krzyknął Finnick zabijając kolejnego przeciwnika.Złapałam Nate'a za rękę i pociagnęłam Nate'a za sobą. Kiedy znaleźliśmy się na plaży zwolniłam tempo. 
- Clarie...- Nate zatrzymał się wyrywając swoją rękę z mojego uścisku.- Czemu to robisz? Czemu mnie ratujesz ... chronisz?
- Ty też mnie ochroniłeś wtedy na arenie...- powiedziałam cicho. - A poza tym po tym wszystkim, kiedy myślałam, że straciłam cię już na zawsze, zrozumiałam jak ja cię cholernie kocham...- zakończyłam, a po moim policczku spłynęła samotna łza. Nate podszedł do mnie o i otarł łze po czym przytulił mnie. Kiedy się od siebie odsunęliśmy ruszyliśmy w dalszą drogę do jaskini znajdującej się na skraju dyskrytu. 
___________________________________________________________________
jejciu, nie spodziewałam się , że napisze ten rozdzial tak szybko, ale to dzięki kochanej Melodii bo mi dała jakże zacny pomysł na owy rozdział, wybaczcie jego długość, ale chyba ilość akcji wynagradza to ... Czekam na wasze opinie

niedziela, 24 czerwca 2012

Rozdział 16.



Miłość cier­pli­wa jest, łas­ka­wa jest. Miłość nie zaz­drości, nie szu­ka pok­lasku, nie uno­si się pychą; nie jest bez­wstyd­na, nie szu­ka swe­go, nie uno­si się gniewem, nie pa­mięta złego; nie cie­szy się z nies­pra­wied­li­wości, lecz współwe­seli się z prawdą.~św. Paweł z Tarsu.
Rozdział dedykowany Lizaczki33, specjalnie dla Ciebie Haymitch. :) 

Dwa miesiące minęły jak z bicza strzelił. To już dzisiaj, pomyślałam wyciągając z szafy wcześniej wybraną turkusową sukienkę na ramiączka sięgającą kolan i czarne buty na obcasie. Poszłam do łazienki by się przebrać, kiedy wróciłam zajęłam się makijażem i fryzurą, choć szczerze mówiąc nie byłam najlepsza w te klocki. Pomalowałam rzęsy czarnym tusze, po ustach przejechałam malinowym błyszczykiem, a na policzkach zostawiłam śladowe ilości brzoskwiniowego pudru. Przejrzałam się w lustrze toaletki i z uśmiechem stwierdziłam, że wyglądam całkiem znośnie. Włosy związałam w kok i zostawiłam kilka kosmyków opadających wokół twarz, grzywka jak zwykle nie dawała doprowadzić się do ładu i składu. Dopiero przy pomocy wody i tony lakieru do włosów jakoś to wyglądało. Po chwili usłyszałam dzwonek do drzwi. Mama krzyknęła tylko, że otworzy i mam się nie spieszyć. Zaśmiałam się cicho i wyciągnęłam z szafki nocnej satannie zapakowane pudełeczko z naszyjnikami o kształcie dwóch połówek serc. Założyłam buty i zeszłam na dół. Kiedy już się tam znalazłam powitał mnie Scott z szerokim uśmiechem. Odwzajemniłam uśmiech i pożegnałam się z mamą po czym oboje wyszliśmy.
- Wyglądasz prześlicznie.- stwierdził obejmując mnie w pasie.
- Ty też wyglądasz niczego sobie.- uśmiechenęłam się. Scott ubrany był w ciemne spodnie i białą koszulę z rękawami podwiniętymi do łokci. Ceremonia miała odbyć się na plaży więc przeszliśmy najkrótszą drogą  przez las koło mojego domu. Na plaży stała duża biała altanka, sprowadzona specjalnie z Kapitolu na tę okazję, Finnick chciał by wszystko było idealne. Niedaleko lasku stał duży szwedzki stół, a kawałek dalej było kilka mniejszych pięcioosobowych stolików. Kilka osób już przyszło, rozpoznałam wśród nich młodszą siostrę Annie- Veronique, była w moim wieku choć wyglądała na dużo więcej, była bardzo dojrzała jak na swój wiek, sprawiła to niespodziewana śmierć jej rodziców. Nikt nie wiedział jak to się stało, Annie zastała ich martwych, zakrwawionych leżących na podłodze w kuchni ich domku. Veronique bardzo przeżyła śmierć rodziców i przez długi czas nie mogła się z tym pogodzić. Spojrzała w naszą stronę i pomachała nam , w podskokach podeszła do nas i przywitała z szerokim uśmiechem.
- Cześć, jestem Veronique.
- Hej, jestem Clarie, a to Scott.- przywitałam się, a Scott wydukał ciche przywitanie. Widziałam jak urzeczony wpartuje się w złote loki opadające na ramiona, błękitne oczy i ładną sylwetkę Veronique. Dziewczyna stała niewzruszona chociaż Scott wbijał w nią swoje natarczywe spojrzenie. Stuknęłam go lekko w bok, a ten natychmiast oprzytomniał. Veronique z ciepłym uśmiechem zachęciła nas byśmy poszli za nią. Zatrzymała się koło białej altanki przyozdobionej najróżniejszymi kwiatami. Specjalnie wydeptana dróżka prowadząca do altanki również usiana była różami, tylko że tym razem było to jedynie białymi i krwisto-czerwonymi różami. Obok dróżki w trzech rzędach po każdej stronie stały równo poustawiane krzesełka, przyozdobione różowymi bukiecikami przyczepionymi do oparć krzesełek. Westchnęłam cicho, kiedy byłam młodsza nie raz wyobrażałam sobie swój własny ślub, siebie wystrojoną w piękną, białą suknię z welonem na głowie,mężczyznę mojego życia u mojego boku, wszystko pięknie, ładnie, wręcz idealnie, ale wiem, że tak nie będzie, nawet nie wiem czy znajdę kogoś kto chciałby związać się ze mną... tak na całe życie. Dopiero teraz zauważyłam, że Veronique zaprowadziła nas na krzesła, a sama usadowiła się tuż obok Scotta. Uśmiechnęłam się lekko do niej. Większość miejsc było już zajętych, a w altance stał duchowny, który miał poprowadzić dzisiejszą ceremonię.  Po chwili ku altanie kroczył spokojnie,ubrany w czarny garnitur, sam pan młody- Finnick Odair. Spojrzałam w stronę Veronique, ale ta gdzieś zniknęła. Wszyscy niecierpliwie czekali na przybycie Annie, mimowolnie spojrzałam na Finnicka, aż biło od niego zdenerwowanie. Mogłam się założyć, że wolałby mieć to już za sobą. Nim zdążyłam pomyśleć o czymkolwiek innym Annie podążała w stronę altanki z szerokim uśmiechem na ustach, chyba w porównaniu do Finnicka nie była wogóle zdenerwowana, za panną młodą dumnie kroczyła jej młodsza siostra w czerwonej sukni do kolan z głębokim dekoltem. Annie miała na sobie perliście białą suknię do ziemii, góra składała się z gorsetu ciasno zawiązanego w pasie i  aksamitnej spódnicy delikatnie muskającej ciało panny młodej. Brązowe włosy luźno opadały jej na ramiona. Ceremonia rozpoczęła się od standardowego " Zebraliśmy się tutaj by połączyć tych dwoje węzłem małżeńskim..."
                                                         ***
- Ja, Annie Cresta biorę ciebie Finnicka Odaria za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską,  oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci.- Annie powtórzyła słowa duchownego na jednym wydechu. Finnick westchnął i zaczął powtarzać.
- Ja, Finnick Odair biorę ciebie, Annie Crestę za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci.
- Dobrze, oficjalnie jesteście mężem i żoną, możesz pocałować pannę młoda.- te ostatnie słowa duchowny zwrócił do Finnicka, który od razu porwał w ramiona Annie i namiętnie pocałował.
                                                     ***
- Gorzko, gorzko, gorzko!- krzyczeli zebrani goście, a Finnick i Annie już po raz kolejny całowali się. Zaśmiałam się cicho siedząc z boku i obserwując to wszystko. Scott bawił się razem ze wszystkimi, a raczej z Veronique. Jakoś nie przeszkadzało mi to specjalnie, przecież nie byliśmy parą, mógł sobie bawić się z kim chciał. Niespodziewanie podszedł do mnie Chris- mój były stylista, choć już niedługo znów miał się nim stać, gdyż za miesiąc wyruszam w Turnee Zwycięzców.
- Cześć, Clarie.- przywitał się z szerokim uśmiechem.
- Cześć.- odwzajemniłam uśmiech.
- Czemu nie bawisz sie z innymi?
- Jakoś nie mam ochoty, a ty?
- Nie kręcą mnie takie zabawy.
Kiwnęłam głową i znów zaczęłąm wodzić wzrokiem po zebranych, większości z tych osób wogóle nie znałam. Wsród tłumu gości rozpoznałam mentora z Dwunastego Dyskrytu- Haymitcha Abernathy. Był jak zwykle pijany i zataczał się wśród gości śpiewając na cały głos jakieś weselne przyśpiewki. Uśmiechnęłam się lekko słysząc slawy śmiechu na widok Haymitcha. Chwilę później kiedy większość gości przysiadła przy stołach by coś zjeść. Obok mnie natychmiast pojawił się Scott i usiadł na krześle zajętym dla niego. Obok nas zasiedli Stella, Marcus i Dean, po Chrisie nie było śladu. Westchnęłam podeszłam do dużego stołu i nałożyłam sobie na talerz kawałek kurczaka po czym wróciłam do stolika. Kiedy prawie wszyscy zjedli to co mieli na talerzach rozbrzmiała powolna, nastrojowa muzyka. Na parkiecie od razu znaleźli się Finnick i Annie, a w ich ślady poszło kilka innych par w tym Dean i Stella. Po chwili Scott wstał z miejsca, byłam święcie przekonana, że pójdzie do Veronique, ale się pomyliłam.
- Zatańczysz?- zawrócił się do mnie wyciągając ku mnie dłoń. Niepewnie kiwnęłam głową, musze przyznać, że nie jestem najlepsza w tańczeniu. Stanęliśmy na parkiecie, Scott położył swoje ręce na moje biodra, a ja zarzuciłam mu ręce na szyje. Kołysaliśmy się w rytm muzyki, wtuliłam się w jego klatkę piersiową wdychając zapach tanich perfum, tak , to bylo pewne, Scott działał na mnie jak nikt na świecie. Miałam nadzieję, że ta chwila nigdy się nie skończy, chciałam by to trwało wiecznie.  Jednak muzyka ucichła, a na jej miejsce wstąpiła inna, żywsza.
- Odbijany!- ryknął na cały głos Haymitch wyrywając się z objęć jakiejś staruszki. Scott nie puszczał mnie, wciąż trwał w jednej pozycji.Podążyłam za jego wzrokiem wbitym w jeden punkt i moim oczom znów ukazała się Vera w całej swej okazałości tańcząca z jakimś mężczyzną. Wyrwałam swoje ręce z jego uścisku i popchnęłam go lekko w stronę blondynki.
- No idź, dam sobie radę.- powiedziałam uśmiechając się pokrzepiająco. Scott uśmiechną się szeroko i dumnym krokiem odszedł w stronę Veronique. Już miałam odejść kiedy ktoś niespodziewanie porwał mnie do jakiegoś dzikiego tańca. Zaśmiałam się głośno widząc mocno pijanego Haymitcha, a za nim wciąż podążała staruszka wymachując swoją laską. Po chwili stary pijak z Dwunastki mnie puścił i uciekał dalej przed tą dziwną staruszką. Ponownie się zaśmiałam i wróciłam do stolika. Usiadłam na krześle i natychmiast obok mnie pojawiła się szeroko uśmiechnięta Annie.
- Cześć, Clarie- przywitała się radośnie.
- Heej.- przywitałam się z mniejszym entuzjazmem. - Ym, Annie mogę cię o coś zapytać?
- Jasne. - powiedziała wciąż z szerokim uśmiechem.
- Czy...- zająknęłam się.- Czy po tym jak zginą twój kolega, z którym byłaś na arenie widziałaś jego "ducha" i czy łaził za tobą?- wydusiłam z siebie na jednym wydechu. Uśmiech Annie od razu zniknął, a na jej twarzy pojawiło się zakłopotanie.
- Tak ... Evan ciągle mnie prześladował, dopóki...- zrobiła krótką pauzę- dopóki nie poznałam Finnicka i nie uznałam go za mężczyznę swojego życia. Evan do tej pory pojawia się, ale tylko wtedy kiedy go bardzo potrzebuję, jest moim przyjacielem, któremu mogę powiedzieć dosłownie wszystko.- wyjaśniła spokojnym głosem po czym zawiesiła wzrok na Finnicku i uśmiechnęła się delikatnie. Wbiłam wzrok w czubki moich butów, czyli Nate będzie ze mną przez całe życie ... Może to dobrze ... Moje rozmyślanie przerwał krzyk staruszki. Krzyczała na Haymitcha, a ten uciekał i uciekał co chwila potykając się o własne nogi. Zaśmiałam się pod nosem.
- Claarie. co ta siedzisz, chodź zatańczymy.- podszedł do mnie lekko pijany Finnick. Uśmiechnęłam się i dałam się prowadzić na parkiet.
                                                              ***
Finnick i Annie siedzieli na krzesełkach obok siebie, oboje mieli zawiązane oczy.Wszystkie panny, rozwódki wdowy nerwowo przepychały się za parą młodą chcą złapać welon. Siedziałam kawałek dalej oddalona od tego całego szumu. W końcu Annie odrzuciła rękę do tyłu, a w powietrzu zaszybował biały welon, który natychmiast został złapany przez ... Veronique. Rozradowana podbiegła do mnie.
- Clarie...- przerwałam jej ruchem ręki.
- Jasne.- odpowiedziałam siląc się na radosny ton. Veronique przykucnęła lekko i podała mi welon, był bardzo przyjemny w dotyku i delikatnie łaskotał wnętrze mojej dłoni. Dzięki białym spinkom bezproblemowo przypięłam welon do idealnie ułożonych włosów Very. Mimo, że było już dobrze po drugiej w nocy,a ona bawiła się na całego jej fryzura pozostała nienaruszona. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej kiedy wpięłam ostatnią spinkę. W tym samym czasie muchę Finnicka złapał nie kto inny jak Scott.
- Tak wprost musiało być.- mruknęłam ironicznie. Widocznie Veronique i Scott są sobie przeznaczeni.
                                                          ***
Było dobrze po czwartej w nocy.większość gości zaczęła się rozchodzić. Ja też postanowiłam wrócić do domu. Veronique i Scott świetnie bawili się w swoim towarzystwie, ale mi to ani trochę nie przeszkadzał, ze Scottem po prostu się przyjaźnię. Powolnym krokiem wracałam przez las, zapragnęłam teraz tylko położyć się w miękkim, ciepłym łóżku i zasnąć. Wypity alkohol przyjemnie szumiał mi w głowie dając dziwne uczucie otępienia. Czułam jak myśli przelatywały przez moją głowę. Do domu doszłam bez większych problemów. Od razu ściągnęłam buty i chwiejnym krokiem weszłam po schodach. Udało mi się trafić do pokoju, a tam bez zdejmowania ubrań rzuciłam się na łóżko i natychmiast zasnęłam.
_______________________________________________________
Więc mamy kolejny rozdział : 3 tym samym coraz bardziej zbliżamy się do końca bloga ... taak, dobrze przeczytaliście , blog będzie miał około dwudziestu rozdziałów, nie więcej. A tak w między czasie zamierzam pisać kolejny fanfick o GF, zainspirował mnie do tego konkurs na GFC. narazie zapraszam na krótkie wprowadzenie http://druzyna-marzen.blogspot.com/ ^^

niedziela, 17 czerwca 2012

Rozdział 15.

A kiedy on cię kochać przes­ta­nie, zo­baczysz noc w środ­ku dnia, czar­ne niebo za­miast gwiazd, 
zo­baczysz wszys­tko to sa­mo, co ja.  
Następnego dnia obudziłam się koło dziewiątej. Byłam cholernie zmęczona wydarzeniami poprzedniego dnia. Oczywiście tata nie odpuścił mi późnego powrotu do domu i wszczął kolejną kłótnię. Przeciągnęłam się i wstałam z łóżka przeczesując włosy palcami. Wyciągnęłam z szafy krótkie jeansowe spodenki i czarną bluzkę na krótki rękaw. Poszłam do łazienki gdzie przebrałam się i umyłam.Zeszłam na dół do kuchni. Zza ściany dało się usłyszeć radosne śmiechy moich rodziców i jakiś ludzi. Momentalnie przed oczami stanęli mi Kim i Ethan. Wierzchem dłoni wytarłam załzawione oczy. Nagle obok mnie zmaterializował się Nate.
- A nie mówiłem.- powiedział z kpiącym uśmieszkiem.
- Zamknij się.- warknęłam. Miałam ochotę roztrzaskać mu łeb.
- Nie możesz, jestem tylko wytworem twojej chorej wyobraźni.- oznajmił z szerokim uśmiechem. Super nie dość, że go widzę, to czyta w moich myślach. Westchnęłam głośno i sięgnęłam do szafki po płatki. Wsypałam je do miski i nalałam do niej mleka. Usiadłam przy stole i zaczęłam jeść, ale skutecznie przerwał mi natarczywy dzwonek do drzwi. Wywróciłam oczyma, wstałam i wyszłam z kuchni. Otworzyłam drzwi, a moim oczom ukazała się Kimberly Dobrev w całej swej okazałości.
- Czego?- warknęłam. Złość, aż we mnie kipiała.
- Przyszłam przeprosić i wyjaśnić to wszystko.- zaczęła.
- Mhm.- mruknęłam.- Daruj sobie. - zamknęłam drzwi, ale Kim je zatrzymała. Weszłam do kuchni, a blondynka podążyła za mną. Usiadła przy stole naprzeciwko mnie i wbiła wzrok w blat stołu. - No dalej, w końcu chciałaś coś wytłumaczyć.- powiedziałam obojętnym tonem. Kim westchnęła i zaczęła tłumaczyć.
- No po tym jak ty wyjechałaś Ethan się załamał, a  ze jesteśmy przyjaciółmi to go pocieszłam, no i zbliżyliśmy się do siebie. Zaczęliśmy się regularnie spotykać i wogóle.- przerwałam jej.
- Skoro już wcześniej się spotykaliście, to czemu mi nic nie powiedzieliście, czemu przez ten cały czas mnie okłamywaliście?!- zapytałam, a w oczach poczułam piekące łzy.
- Bo przecież wcześniej mówiłaś mi, że Ethan ci się podoba i takie tam, więc ustaliliśmy, że będziemy udawać, że nic między nami nie ma. W końcu tyle przeszłaś i należy ci się coś od życia.- zakończyła.
- Przeżyłam na arenie, a ty twierdzisz, że coś jeszcze mi się należy.- prychnęłam. - Pewnie Kapitol już planuje jak się na mnie zemścić za wygraną.
- Napewno nie, wygrałaś uczciwie i nie zrobiłaś nic przeciwko Kapitolowi. - powiedziała Kimberly.
- Wiesz co, daruj sobie to wszystko. Po tym co razem przeszliśmy powinniście mi powiedzieć, a nie  mnie okłamywać!- wybuchnęłam.- Wiesz, wyjdź.- warknęłam. Kim popatrzyła na mnie wzrokiem zbitego psa i wyszła. Od razu poszłam do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko.
- Jak ktoś świetnie umie zepsuć dzień od samego rana.- powiedziałam do siebie. Nagle do pokoju weszła mama.
- A ty jeszcze w łóżku?- zapytała kręcąc głową. Podniosłam głowę do góry.
- Chyba znowu w łóżku.- mruknęłam i ponownie ukryłam twarz w poduszkach.
- Co się stało?- zapytała czule mama siadając na brzegu łóżka.
- Ethan i Kim.- powiedziałam.
- Pokłóciliście się?- popatrzyła na mnie.
- Tak jakby.- mruknęłam, mama ruchem ręki zachęciła mnie do kontynuowania.- Okazało się że są parą, a nic mi o tym nie powiedzieli.
- Ale przecież ty i Ethan...
- Też tak myślałam, ale jak się okazało oni mnie przez ten cały czas okłamywali. A ja tak się poświęcałam, żeby utrzymać ten związek. Specjalnie dla nich starałam się tu wrócić, a przecież Nate mógł wrócić, mógł sobie ułożyć życie, mógł być szczęśliwy...
- Ale Nate chciał być z tobą, z nikim innym, on ciebie kochał.
- Skąd to wiesz?
- Wyznał ci miłość na arenie, kiedy patrzyło na was całe Panem, a i rozmawiałam z jego matką i mówiła, że od dawna mu się podobałaś i ciągle o tobie mówił.
Po policzkach pociekły mi łzy, nie dość, że Kim i Ethan psują mi humor, to jeszcze Nate... to wszystko mnie przerasta. Zwinęłam się w kłębek, tak jakbym chciała się od wszystkich odizolować.Taka też była prawda, chciałam odciąć się od reszty tego powalonego świata. Mama wyszła, to dobrze, chcę być teraz sama. Wystarczyło kilka minut bym przestała płakać, a moim ciałem ogarnęło otępienie. Leżałam ze wzrokiem wbitym w zielone ściany. Nie dochodziły do mnie żadne dźwięki z zewnątrz, zamknęłam się na cały świat. Wszystko zawaliło się w jednej chwili, wszystko rozsypało się w drobny mak, ale czemu to musiało zawsze spotykać mnie?! Leżałam tak godzinę, może dwie... sama nie wiem. Usłyszałam wołanie mamy z dołu. Zwlekłam się z łóżka i niechętnie zeszłam na dół.
- Clarie, zajmiesz się sklepem, my musimy jechać po towar.- wyjaśniła mama. Skinęłam głową i weszłam do sklepu. Usiadłam za ladą i w skupieniu czekałam na klientów. Myślami próbowałam nie wracać do rozmowy z Kim, później tej z mamą. Długo nie wyczekiwałam na klienta, bo kilka minut po moim przyjściu dzwoneczek rzyczepiony do futryny drzwi zadzwonił oznajmiając przyjście klienta. Uniosłam wzrok i moim oczom ukazał się Finnick Odair. Uśmiechnęłam się lekko i wstałam ze stołka.
- Cześc, Clarie.- przywitał się z promiennym uśmiechem. Mogę się założyć, że tysiące jego psycho-fanek dało by się zabić, żeby być teraz na moim miejscu.
- Cześć.- przywitałam się siląc się na uśmiech. Finnick odebrał wcześniej zamówione przynęty i sieć.
- A co do ślubu, to mam nadzieję, że będziesz.- zagadnął po chwili.
- Jasne, że będę. - odparłam. No tak ślub, zostało jeszcze trochę czasu na znalezienie prezentu, uspokajałam siebie w myślach.
- Masz już z kim iść?- drążył Finnick.
- Jeszcze nie.- mruknęłam.
- A Ethan? Przecież tak chciałaś do niego wrócić.- ciągnął.
- Jak się okazało niepotrzebnie. Jest w szczęśliwym związku z moją byłą najlepszą przyjaciółką.- wręcz wyplułam te słowa. Finnick to zrozumiał i nie drążył tematu. Po chwili wyszedł znów zostawiając mnie samą. Do powrotu rodziców nie przyszedł już nikt. Dopiero kiedy razem z tatą skończyliśmy zanoszenie wszystkiego do magazynu dzwoneczek znów zadzwonił.
- Dzień dobry.- przywitał się tak dobrze znany mi głos.
- Witaj, Scott, zamówienie dla taty?- spytała mama. W odpowiedzi usłyszałm dzwięki szperania między pudłami. Wrzuciłam ostatnie pudło do magazyku i weszłam do sklepu.
- Cześć Clarie.- przywitał się blondyn, a na jego ustach wykwitł szeroki uśmiech.
- Cześć.- powiedziałam. Czułam jak serce bije mi szybciej, a na policzki wstępują szkarłątne rumieńce. Co się ze mną do cholery dzieje?! Przeskoczyłam przez ladę i zapytałam.
- Przejdziemy się?
- Jasne, czemu nie? tylko muszę to zanieść.- powiedział wskazując na torbę z przynętami i wędką. Kiwnęłam głową i posłałam mamie znaczące spojrzenie, ta się tylko uśmiechnęła i wróciła do ukałdania towaru. Scott położył pieniądze na ladzie i wyszliśmy.Zaczęło mnie zastanawiać skąd u mnie takie nagłe zmiany nastrojów... może to przez ludzi, którzy mnie otaczają...może. Z zamyślenia wybudził mnie głos Scotta.
- Skąd u ciebie taki nagły przypływ optymizmu, jeszcze wczoraj byłaś załamana tym idiotą?
- Wiesz... sama nie wiem. Może to ty takm na mnie działasz...?- powiedziałam niepewnie, co spotkało się z lekkim śmiechem Scotta. Uśmiechnęłam się pod nosem. To była prawda, tylko Scott tak na mnie działał, przy nikm nie czułam się tak dobrze, nawet Ethanie. Pokręciłam energicznie głową, przecież miałam o nim zapomnieć!, skarciłam się w myślach. Przechodziliśmy właśnie obok sklepów z bardzo ciekawymi witrynami. Przyglądałam się każdej z osobna szukając czegoś nadającego się na prezent ślubny dla mojego byłego mentora i jego narzeczonej. Mój wzork zatrzymał się na dłużej przy dwóch naszyjnikach w kształcie dwóch połówek serca, obie połówki wykonane były z bursztynu, w którym zatopiono małe trójzęby symbolizujące połów ryb w Czwartym dyskrycie. Uśmiechnęłam się lekko i przejechałam opuszkami palców po szybie odgradzającej mnie od tych cudnych nasyzjników. Były naprawdę śliczne. Po chwili poczułam lekkie szturchnięcie w ramię. Spojrzałam na niego unosząc brwi.
- Długo zamierzasz tak stać?- zapytał usiłując powstrzymać śmiech. Prychnęłam i poszłam przed siebie. Scott natychmiast mnie dogonił.
- No nie złość się.- wyszeptał mi do ucha. Uśmiechnęłam się lekko. Scott obiął mnie w pasie i poszliśmy dalej. Na nasze nieszczęście (a może szczęście) spotkaliśmy Ethana. Nic nie powiedział, uniósł tylko brodę do góry i dumnym rokiem minął nas. Spojrzeliśmy na siebie unosząc brwi i zaśmialiśmy się. Po chwili już byliśmy w domu chłopaka. Z uśmiechem przywitał nas ojciec Scotta i zaproponował mi zostanie na obiad. Po chwili namysłu zgodziłam się. Poszliśmy do skromnie urządzonego pokoju Scotta. Ściany była białe, a pod jedną z nich stało nie duże jednoosobowe łóżko, dlaej była drewniana komoda.Jak na chłopaka przystało miał toatlny bajzel w pokoju. Uśmiechnęłam się kiedy zmieszany Scott zaczął zbierać ubrania i inne rzeczy z podłogi i łóżka. Schował wszystko jak szło do komody i zamknął ją z głośnym trzaskiem.
- Może usiądziesz, ja skoczę jeszcze do łazienki. - zaaproponował z uśmiechem. Skinęłam głową i usiadłam na łóżku, a Scott w tym czasie wyszedł z pokoju. Przyglądałam się widokowi za oknem znajdującym się tuż przede mną. Widok idealnie ukazywał lazurowe morze otoczone lasem. Podeszłam do okna i oparłam się o parapet. Widok był wprost urzekający, zatopiłam wzrok w spokojnej tafli morza. Po chwili usłyszałam trzask zamykanych drzwi, a później poczułam ciepło czyjegoś ciała obejmujące mnie. Oparł głowę o moje ramię i wyszpetał mi wprost do ucha.
- Cieszę się, że spotkałem cię tamtej nocy. Byłaś i jesteś najlepszym co mnie w życiu spotkało.
Jego spokojny głos sparwiał, że rozpływałam się pod wpływem tych słów. Rzeczywiście, tylko on potrafił tak na mnie działać, mimo, ze znaliśmy się tak krótko.
- Scott, mogę cię o coś zapytać?- zmieniałam temat.
- Jasne.- odpowiedział .
- Poszedłbyś ze mną na ślub Finnicka i Annie?- zapytałam spoglądając mu w oczy.
- Czemu nie.- wzruszył ramionami i odwrócił mnie ku sobie. Przytuliłam się do jego torsu i dałam się ponieść chwili.
____________________________________________________________
No więc mamy 15 rozdział, wybaczcie, że musieliście czekać na niego tyle czasu, ale po czwartkowej porażce na konkursie literackim opuściła mnie wena i przeżywałam kryzys twórczy. Przez ten czas pisałam może jedno, dwa zdania dziennie, ale dzisiaj się sprężyłam i proszę oto jest rozdział. : 3
                                                           ***
 Taka zmiana tematu, oglądaliście wczoraj mecz? Was też tak boli porażka naszych rodaków? (Ale ja wciąż mam nadzieję w wygraną Hiszpanii. : D) Także ten, trzeba jutro oglądać Hiszpania- Chorwacja. : D

sobota, 9 czerwca 2012

Rozdział 14.

                        "Miłość to jest takie nie wiadomo co przychodzące nie wiadomo skąd
                                     i nie wiadmo jak, i sprawiające ból nie wiadomo dlaczego. " 
 
  Otworzyłam oczy, on wciąż tam był. Jedyne co nie zgadzało mi się w otoczeniu to ten cholerny Nate opierający się o ścianę jaskini. Kręcił głową patrząc z niesmakiem na nas. Miałam zamiar nakrzyczeć na niego, za to że pojawia się tak bez zapowiedzi i to jeszcze w chwiliach kiedy nie powinien. Jednak ostatki rozumu powstrzymały mnie. Rzuciłam w jego stronę wściekłe spojrzenie, a on zaśmiał się kpiąco. Czemu tylko ja go widzę?! Wciąż tępo wpatrywałam się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą widziałam Nate'a. Potrząsnęłam głową. Nie ma go, wariuje, jak Boga kocham wariuję. Deszcz pomału przestał padać, a zza chmur zaczęło wychylać się słońce. Machinalnie odwróciłam twarz w stronę mojego towarzysza. Ethan uśmiechał się ciepło, ale jego wzrok był nieobecny, jakby go tu nie było, jakby żył własnym światem. Przez dłuższy czas lustrowałam wzrokiem jego twarz, czentymetr po centymetrze. Znów miała ten swój nieodgadniony wyraz. Tyle razy próbowałam odgadnąć co kryje się w tych nieprzeniknionych, brązowych oczach, które tak często patrzyły na mnie z przyjacielską czułością, w których tyle razy pojawiał się błys podekscytowania czy też rozczarownie, zawiedzenie. Te oczy wyrażały tylko emocje, nad którymi sam Ethan nie umiał panować, reszta pozostawała nieodgadniona.
- O czym myślisz?-  zapytał niespodziewanie przyglądając się mojej twarzy. Przez chwilę otwierałam i zamykałam usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
- O niczym.- bąknęłam w końcu. Ethan westchnął przeciągle i teatralnie przekręcił oczami. Uśmiechnęlam się delikatnie i ponownie spojrzałam na przestrzeń przed nami. Słońce chyliło się ku zachodowi. Ostatnie promienie słońca odbijały się w spokojnej, niczym nie naruszonej tafli morza.
- Idziemy?- zapytał Ethan łapiąc mnie za rękę. Skinęłam głową i wstałam. Otrzepałam spodnie i wyszłam z jaskini. W powietrzu dało się wyczuć woń, którą pozostawiał po sobie deszcz. Razem z zapachem lasu tworzyły zapach przyjemny dla nosa. Ethan wciąż ujmując moją rękę prowadził przez mokry piasek, który wsypywał się do naszych butów. Znów zapadła cisza, nie taka niezręczna cisza, po prostu, zwykła cisza, przerwana jedynie śpiewami ptaków i szumami morza. Lubiłam te chwile kiedy nie musieliśmy nic mówić, rozumieliśmy się i bez tego. Zacisnęłam palce na jego dłoni, na co on spojrzał na mnie lekko zdezorientowany. Odpowiedziałam mu uśmiechem, który natychmiast został odwzajemniony. Ethan odprowadził mnie do domu, gdzie natknęłam się na tatę siedzącego w salonie z jakąś kopertą w ręku. Wmieniłam z przyjacielem porozumiewawcze spojrzenia. Zdjęłam buty i wkroczyłam do salonu.
- Co to?- zapytałam wskazując na kopertę.
- Ach, to do ciebie.- powiedział oddając mi kopertę.- A i jeszcze to.- dodał po chwili podając mi jakieś klucze.
- Do czego te klucze?- spytałam wyraźnie zaciekawiona przyglądając się mosiężnym kluczykom i obracając je w dłoni.
- Do twojego domu ... w wiosce zwycięzców.- wyjaśnił. Kiwnęłam głową i obróciłam się na pięce z zamiarem pójścia do pokoju. Spojrzałam na Ethana, wciąż stał w jednym miejscu.
- Chodź.- zagadnęłam na co on tylko pokręcił głową.
- Muszę iść.- wyjaśnił spoglądając na zegar wiszący na ścianie. Wzruszyłam ramionami i poszłam do swojego pokoju. Tam od razu rzuciłam się na łóżko. Delikatnie rozdarłam papier i moim oczom ukazało się zaproszenie. I to do tego ślubne zaproszenie. Otworzyłam je i przestudiowałam dokładnie tekst spisany zgrabnymi literami na idealnie białej kartce. Ślub. Finnick. Annie. Za dwa miesiące. Z osobą towarzyszącą. Przez dłuższy czas wpartywałam się w literki układające się w pojedyńcze słowa. Siedziałam w pokoju jeszcze przez dobre dwie godziny, później mama zawołała mnie na kolację. Zbiegłam po schodach i niczym burza wpadłam do kuchni. Mama zaśmiała się pod nosem, a tata prychnął z pogardą. Usiadłam przy stole i od razu wzięłam się za jedzenie kanapek. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego jak bardzo jestem głodna. W mgnieniu oka zjadłam kolację i już miałam wychodzić kiedy zatrzymała mnie mama.
- Co to była za koperta?- zapytała przyglądając mi się badawczo.
- Zaproszenie.- odpowiedziałam szybko, mama uniosła brwi do góry zaciekawiona.- Na ślub, Finnicka i Annie. - wyjaśniłam z lekkim uśmiechem po czym wyszłam. Skierowałam się do swojego pokoju skąd wzięłam bluzę i wyszłam na zewnątrz. Przemierzałam uliczki Czwartego dyskrytu bez konkretnego celu. Trafiłam do centrum dyskrytu. Przysiadłam na jednej z ławek stojących niedaleko Pałacu Sprawiedliwości. Niedaleko mnie ujrzałam dwójkę moich przyjaciół- Kim i Ethana. Chłopak czule ją obejmował i zawzięcie o czymś rozmawiali. Patrzyłam na nich z szeroko otwartymi oczyma i lekko rozwartymi ustami. Kiedy byli wystarczająco blisko bym mogła usłyszeć ich słowa do moich uszu dotarło :
- Kocham ciebie i tylko ciebie. Clarie nigdy nic nie znaczyła.- Ethan mówił to z taką lekkością jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. Poczułam napływające do oczu łzy. Szybko wstałam i miałam zamiar uciec stąd jak najdalej.
- Clarie!- usłyszałam krzyk Ethana. Wytarłąm oczy wierzchem dłoni i odwróciłam się na pięcie. Stali przede mną, oboje uśmiechnięci od ucha do ucha. Kim próbowała przytulić mnie na przywitanie jak to miałyśmy w zwyczaju, ale odepchnęłam ją.
- Co ci jest?!- zapytał nerwowo Ethan. Nie odezwałam się tylko uderzyłam go w twarz.
- A ja sądziłam, że jesteście moimi przyjaciółmi.- warknęłam.- A z nami koniec.- krzyknęłam do Ethana kiedy już oddaliłam się kawałek. Szłam przed siebie wbiając wzrok w ziemie. Powstrzymywałam łzy cisnące się do oczu. Niespodziewanie wpadłam na kogoś.
- Och, przepraszam.- powiedziałam cicho i podniosłam się z ziemi. Spojrzałam na ową osobę, którą okazał się Scott.
- Clarie, wszystko w porządku?- zapytał z troską widząc łzy w moich oczach. Pokręciłam przecząco głową.
- Nic nie jest w porządku.- odpowiedziałam. Scott przytulił mnie do siebie. Zaprowadził mnie do domu, do jego domu. Byłam tu po raz pierwszy w życiu. Weszliśmy do małego pomalowanego na beżowo przedpokoju. Zdjęliśmy buty po czym wkroczyliśmy do małego salonu połączonego z jadalnią. Ściany były pomalowane na limonkowo, a na ścianach wisiało mnóstwo rodzinnych fotografi. Pod ścianą stała beżowa kanapa, a na podłodze leżał duży, wysłużony dywan, którego koloru nie mogłam określić. Dalej stał mały stół z trzema krzesełkami. Scott uśmiechnął się widząc jak przyglądam się całemu pomieszczeniu i usiadł na kanapie. Niepewnie usiadłam obok niego na brzegu kanapy.
- Jesteś sam w domu?- zapytałam po chwili zastanowienia..
- Tata aktualnie jest na morzu.- wyjaśnił wpatrując się w swoje dłonie, które nerwowo splatał i rozplatał. 
- A mama?- dopytywałam się. Spojrzał na mnie, a w jego oczach dało się dostrzec ból.
- Mama nie żyje, od dwóch lat.- powiedział ze smutkiem.
- Och, przepraszam, nie wiedziałam.- zmieszałam się.
- Nie przepraszaj.- posłał mi pokrzepiający uśmiech. - A teraz ty opowiadaj, co się stało?- opowiedziałam mu całą historię z Ethanem i Kim. - Ethan to idiota.- mruknął kiedy skończyłam opowiadać. Przymknęłam powieki by zrozumieć sens tych wszystkich wydarzeń. Babcia zawsze mówiła, że nic nie dzieje się ot tak sobie, wszystko ma jakieś drugie dno, ale ja takowego nie potrafiłam znaleźć.
- O czym myślisz?- zapytał uważnie mi się przyglądając.
- O tym wszystkim co się wydarzyło, a jeszcze niedawo było tak pięknie.- powiedziałam w zamyśleniu. - Och, jak już ciemno.- stwierdziłam patrząc na okno. - Powinnam już iść.
- Odprowadzę cię.- dodał Scott. Kiedy zakładaliśmy buty do domu wszedł wysoki barczysty mężczyzna o krótko ściętych blond włosach i zielonych oczach.
- Dobry wieczór.- przywitałam się z uśmiechem, na co mężczyzna skinął głową.
- Cześć tato.- powiedział Scott z szerokim uśmiechem.
- Cześć.- odpowiedział krótko i wszedł do kuchni. Razem ze Scottem wymieniliśmy się spojrzeniami i wyszliśmy z jego domu. Specjalnie wybraliśmy dłuższą drogę przez plażę. Tak dobrze czułam się w jego towarzystwie, że już prawie zapomniałam jak bardzo skrzywdzili mnie moji przyjaciele, a raczej byli przyjaciele. Szliśmy śmiejąc się z byle czego. Nagle na naszej drodze stanął Ethan.Patrzyłam na niego ze wściekłością w oczach.
- Musimy pogadać.- powiedział robiąc minę zbitego psa.
- Nie mamy o czym- odpowiedziałam chłodno.
- A ja sądzę, że jednak mamy.- nie dawał za wygraną.
- Nie słyszałeś, Clarie nie chce z tobą rozmawiać.- warknął Scott.
- Nie wtrącaj się.- odgryzł się Ethan.
- Uspokójcie się.- warknęłam.- Nie mamy o czym gadać.- powiedziałam i odeszłam, a Scott podązył za mną.
________________________________________________
I jak się podoba? Mam do was prośbę kochani wy moi. Jaki prezent ma dać Clarie Finnickowi i Annie z okazji ślubu, nie jestesm najlepsza w wymyślaniu prezentów dlatego proszę was o pomoc. : 3